DexKanon
Wojownik
Dołączył: 04 Lut 2008
Posty: 928
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Tarnów Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 10:57, 20 Lip 2010 Temat postu: |
|
|
Drzwi posterunku otwarły się z hukiem. Do środka wpadł dwudziesto-kilkuletni mężczyzna.
- Pomocy, proszę – powiedział, rozglądając się nerwowo- gonią mnie!
- Spokojnie – odparł policjant pełniący służbę – proszę usiąść i się uspokoić. Przy okazji niech mi Pan powie kto Pana goni…
(...)
- Czekaj pan, pogubiłem się – przerwał policjant – Asasyni? Templariusze? Animus? Niech pan zacznie od początku, powoli i z sensem…
- No dobrze… Nazywam się Desmond Miles. Zostałem porwany przez organizację Abstergo, posiadającą obiekt, dzięki któremu możliwe było przeżycie życia przodka osoby, używającej maszyny. W tym przypadku byłem to ja… Maszyna zwała się bodajże Animus, a doktorem prowadzącym był Warren Vidic. Wraz z nim pracowała niejaka Lucy Stillman. Muszę przyznać, że jej uroda jest niczego sobie… Lecz nie zbaczając z tematu, wydaje mi się że nie pracuje ona tam z własnej woli.
- Ale jaką w tym wszystkim rolę pełnią Asasyni i Templariusze?
- Z tego co się dowiedziałem, wojna pomiędzy Templariuszami, którzy od zawsze starali się przejąć władze nad światem, a Asasynami którzy za wszelką cenę chcieli im przeszkodzić, nigdy się nie zakończyła – trwa aż do dzisiaj, lecz z nierównymi proporcjami. Asasynów jest tylu co kot napłakał, a Templariusze to potężna organizacja. Tym sposobem udało im się stworzyć Animusa – można poprzez niego dostać się do wspomnień o swoim przodku i przeżywać je, tak jakby się było właśnie nim. W ten sposób, poprzez użycie mej persony pragnęli dowiedzieć się gdzie ukrywa się jakiś artefakt… Niestety, nie wiem o nim zbyt wiele.
- Panie Miles… Wszystko co Pan mówi brzmi dość nieprawdopodobnie…
- Więc uwierz Pan, że gdy kładłem się do tej maszyny, czułem jak moje ciało staje się nieruchome. Jakby sparaliżowane. Widziałem wszystko oczami mojego przodka, Altaïra. Wszystkie ruchy, wszystko słowa – to nie ja tylko on. Widziałem też jego upadek w hierarchii Zakonu Asasynów – podczas wykonywania ważnej misji zawiódł, przez co Al-Mualim – mentor i niejako ojciec Altaïra – zdegradował go. Pozwolił mu jednak zrekompensować się. Dostał 9 celów do zabicia – tak zwanych „podżegaczy wojennych” odpowiedzialnych za krucjaty krzyżowe.
- Był Pan w ciele innego człowieka… Dodatkowo, człowieka który nie żyje już od…
- Od prawie 900 lat. Altaïr był nader ruchliwy jak na te kilkaset lat <miech>. Założę się że wielu dzisiejszych ludzi pozazdrościłoby mu jego zdolności akrobatycznych. Jego ulubiony teren to nie ulice miejskie czy drogi – zdecydowanie bardziej lubuje się w dachach domów i belkach z nich wystających. Umiejętności te przydają mu się szczególnie podczas ucieczek przed strażą. Pan wyobrazi sobie taką sytuację – zabijasz swój cel, wszyscy rzucają się w pościg za tobą. Wskakujesz na ścianę, zaczynasz się wspinać po wystających kamieniach czy tez oknach na sam szczyt. Następnie bieg przez dach zakończony skokami po belkach na sam dół i skok do kupy siana by się ukryć i zgubić pościg. W życiu Altaïra takie sytuacje zdarzają się nader często. Oczywiście nie oznacza to że nie umie się bronić – wręcz przeciwnie, posiada noże do rzucania, miecz, krótki miecz, oraz perełkę – nawet nie uwierzysz, jakie zdziwienie moje było gdy okazało się że Altaïr nie ma palca serdecznego – zamiast niego ma wysuwane ostrze w tym miejscu, służące do szybkiego i cichego eliminowania. Niestety, niezbyt przydaje się w bezpośredniej walce. Ale i na tym polu mój przodek radzi sobie nieźle – na odległość cele likwiduje rzucając nożami, a w bezpośrednim starciu oprócz uników, ataków i kontr, potrafi też chwycić wroga i rzucić nim, dla przykładu w grupkę innych przeciwników. No… rozgadałem się trochę…
- A proszę jeszcze powiedzieć… Jak wygląda ten dawny świat?
- Widziałem tylko kilka miast – głównie to siedzibę Zakonu, Jerozolimę, Akkę i Damaszek. Z początku czułem się dziwnie, nie mogąc się przyzwyczaić do tego że moimi ruchami steruje ktoś inny – jednak po dłuższym obcowaniu w ciele Altaïra przyzwyczaiłem się i wczułem tak bardzo, iż wydawało mi się że to ja wykonuje wszystkie czynności, a nie śledzę je. A same miasta… piękne, wprost stworzone do ucieczek po dachach. Każde też o odmiennej kolorystyce. Jednak najwspanialszy był widok miast z wielkich punktów obserwacyjnych… Wie Pan, Altaïr wspinał się na jakieś wieże lub inne baszty by zrobić rozpoznanie w okolicy. Taki punkt był największym budynkiem w danej okolicy i widok miasta po prostu zapierał dech w piersiach.
A ulice miast… Pełne przechodniów, strażników i ludzi potrzebujących pomocy. A to jakiś mnich jest nękany przez strażników, a to znowu jakaś starsza kobieta. Za pomoc im, mój przodek otrzymywał pomoc w postaci najemników którzy zajmą się strażą lub też mógł chować się w grupce mnichów krążących po mieście.
- A czy jakieś wady, błędy tej „symulacji przodka” zauważył Pan, Panie Miles?
- Cóż… Na pewno była to straszliwa powtarzalność – nie wiem czy to wina samego Animusa, czy też tak było naprawdę – zawsze musiałem zebrać informację na temat celu, potem zaatakować i zwiać. I tak w kółko. I to samo można powiedzieć ludziach potrzebujących pomocy. Jeśli już o narzekaniu mowa – Animus mógł zmieniać język postaci które spotykam, ale no proszę was – tak sztucznych dialogów nie słyszałem w życiu. Abstergo może i posiada pieniądze, ale jak już się za coś zabierają, to mogliby zrobić to porządnie… Tak samo teren znajdujący się pomiędzy miastami: niby wielki i piękny, ale po kiego grzyba on? Na szczęście Vidic się nade mną zlitował i pozwalał w późniejszym czasie od razu przełączać się na wspomnienia gdy już byłem w mieście.
- Jak rozumiem, nie chce Pan już wracać do tego instytutu?
- Żartuje Pan, prawda? Za nic w życiu mnie tam z powrotem nie zaciągną. Chociaż… gdyby nie ta cała sprawa z porwaniem i powtarzalność misji które otrzymuje Altaïr, kto wie czy nie czerpał bym przyjemności z skakania po dachach i walkach ze strażnikami. A tak to pozostaje tylko radość z biegania razem z moim przodkiem i pewien niedosyt…
- Dobra... – powiedział policjant wstając i podchodząc do siedzącego na stołku Desmonda – popracujemy nad tym.
Desmond słysząc jego słowa, szybko wstał, przeczuwając coś złego. Nie miał jednak czasu na reakcję, bo nagle jego ciało zostało sparaliżowane. Upadł na ziemię i mógł tylko patrzeć, jak do pomieszczenia wpada grupka ludzi ubranych na czarno, a za nimi wchodzi Warren Vidic.
- Witam ponownie, Panie Miles – uśmiechnął się, kucając przy nim – nie wiem czy Panu mówiłem, ale my, Templariusze, jesteśmy wszędzie…
Ocena: 8/10
Post został pochwalony 0 razy
|
|